Wakacyjny rajd do Sarbic
„15 min góra kwadrans, a tak naprawdę to rzut beretem…”
22 sierpnia, zegar wskazuje godz. 11, a spod naszego Liceum wyrusza 23-osobowa grupa miłośników pieszych wycieczek. Najpierw drogą losowania wyłoniliśmy osobę, która miała nieść mapę. Oczywiście nie obyło się bez problemów, bo w końcu kto chce wziąć odpowiedzialność za prowadzenie grupy. Jeszcze tylko zdjęcie to albumu rodzinnego, jeden szybki ruch i nasze plecy odczuwają nie do końca słodki ciężar plecaków (niektóre z nich robiły wrażenie).
Idziemy, idziemy prosto przed siebie, pod drodze mijamy pola i łąki, i lasy. Po pewnym czasie zatrzymujemy się na dłuższy postój nad jeziorkiem w Bogdałowie, a widok otaczającej przyrody regeneruje nasze siły. Korzystając z wolnej chwili rzucamy okiem na mapę i odległość, jaka dzieli nas od celu wędrówki. Niestety, wiedza ta nie daje nam powodów do radości - meta jest jeszcze baaaaardzo daleko. Postój dobiega końca. a nas czeka jedna z najtrudniejszych czynności podczas rajdów - podnieść swoje 4 litery, chwycić ciężki bagaż i ruszyć w dalszą drogę. Kolejny raz się udało J, ruszyliśmy i tak mijała minuta za minutą, godzina goniła godzinę, a droga przed nami zdawała się nie mieć końca. Pojawiły się pierwsze obtarcia, pęcherze, bóle ramion, ale dzielnie toczyliśmy walkę ze słabościami. I po raz kolejny wygraliśmy! Szkoła w Sarbicach była najpiękniejszym widokiem dla zmęczonych, brudnych rajdowiczów (czyli nas J).
Szkoła zaskoczyła każdego, kto miał okazję być w niej po raz pierwszy: stół bilardowy na środku korytarza, kilka zestawów piłkarzyków na parterze i piętrze, stół do ping-ponga, sala gimnastyczna, na widok której wszyscy wpadali w zachwyt. Ale najmilszą niespodzianką okazały się prysznice z ciepluuutką wodą i możliwość odświeżenia się po 25-kilometrowym marszu. To uczucie zaraz po wyjściu spod prysznica jest bezcenne, za wszystko inne zapłacisz kartą master card J.Nie ma co dyskutować, pani dyrektor szkoły w Sarbicach dokonała cudów.
Wieczorem zamiast przy tradycyjnym ognisku spotkaliśmy się w jednej z klas, rozsiedliśmy się wygodnie na materacach, Szymas i Michalina chwycili za instrumenty muzyczne (konkretnie gitaryJ),a pani Maciaszek przyniosła swę elegancką latarenkę. Postawiliśmy ja pośrodku (oczywiście latarenkę, nie panią Maciaszek J),idealnie zastąpiła nam ognisko, odrobina fantazji i wszystko da się zrobić. Na wspólnym śpiewaniu rajdowych szlagierów zeszły prawie 3 godz. Następnie udaliśmy się na zasłużony odpoczynek, zwłaszcza, że następny dzień zapowiadał się równie męcząco J.
Nadszedł ranek dnia drugiego. O 8.00 postanowiliśmy zbuntować się i pozostać w śpiworach przez cały dzień (oczywiście nasz strajk skończył się, zanim się na dobre zaczął :P) i o 9.05 (z 5-minutowym opóźnieniem!) wyruszyliśmy polną drogą do oddalonego o 5 km Wilamowa, skąd autobusem mieliśmy dojechać do Chełmna. Prognozy pogody zgodnie mówiły o deszczu, który powinien padać przez cały tydzień. Jednak o ile poprzedniego dnia nie zostaliśmy zmuszeni do użycia kurtek, o tyle pogoda drugiego dnia nie pozostawiła nam większego wyboru. Tuż przed dojściem do promu z nieba zaczęło kapać - prawie cała grupa przyodziała się w deszczówki w najróżniejszych kolorach. Prawie cała grupa, gdyż był wśród nas 1 osobnik, który nie wszedł w posiadanie płaszczyka przeciwdeszczowego (co nie oznacza, że moknął, o nie!) – Jasiu, bo o nim mowa, wraz z pierwszą kroplą deszczu wyjął z wnętrza plecaka parasol, pod którym szedł dumnie, wyrażając jednocześnie nieprzychylną opinię na temat „lateksów” (taką nazwę nadał naszym deszczówkom) i żądając kategorycznie, by żaden „lateksowy ludź” go nie dotykał. Ech, Jasiu i jego nielateksowy świat J.
W Wilamowie całą grupą usiedliśmy na schodach przed sklepem i próbowaliśmy skrócić sobie czas oczekiwania. Nagle pojawił się jakiś sympatyczny tubylec, który zaproponował wodzowi Wojciechowskiemu mambę! Dokładnie tę z reklamy: „Wszyscy mają mambę! Mam i ja!”J. Był to chyba najoryginalniejszy podarunek, jaki kiedykolwiek widziałam. Na szczęście nasz wódz nie okazał się sknerą i poczęstował mambą całą grupę :D
Kilka minut później oblężenie schodów zostało zakończone, gdyż chcąc nie chcąc musieliśmy przenieść się na przystanek autobusowy. Minęło parę chwil, a my siedzieliśmy już w wygodnych fotelach autobusu, który miał nas zawieźć za Chełmno. W ciszy zwiedziliśmy małe muzeum na terenie obozu zagłady Żydów, przeszliśmy obok lapidarium żydowskich macew i pamiątkowych tablic.
W drodze powrotnej przeżyliśmy moment szczególnie emocjonujący - kiedy szliśmy skrajem lasu, nagle ogłuszył nas przeraźliwy grzmot. To piorun trafił w pobliskie drzewo. Adrenalina skoczyła, poczuliśmy, że żyjemy :D. A potem kilka kilometrów wałami wzdłuż Warty. Można oszaleć. Człowiek myśli, że końca nie mają! Wałom mówimy stanowcze i zdecydowane NIE! Dzięki Bogu, przynajmniej kałuże dostarczały jakiejś rozrywki J. Po powrocie czekała na nas pyszna gorąca zupa: pomidorowa z ryżem. Nasze kubki smakowe mogły w końcu poczuć coś innego niż zupki z proszku i chyba były zadowolone z tej odmiany J. Wieczorem powtórka z dnia poprzedniego: turniej piłkarzyków, bilard, ping-pong, mecz siatkówki i ciepłe śpiworki.
Dnia trzeciego obudziły nas dźwięki zasuwających się zamków błyskawicznych i podniesione głosy osób, które próbowały w ogólnym bałaganie odnaleźć własne rzeczy. Kiedy przyszło do sprzątania sal, chłopcy ulotnili się, ale my i tak ich znalazłyśmy i zmusiłyśmy do udziału w porządkach. Tuż przed opuszczeniem szkoły pożegnaliśmy się z panią dyrektor, pstryknęliśmy sobie grupowe zdjęcie i ruszyliśmy w drogę powrotną. Nie zdążyliśmy się porządnie zmęczyć, a już naszym oczom ukazała się cywilizacja w postaci uniejowskich zabudowań. Po zwiedzeniu zamku (nie obyło się bez wspinaczki po baaardzo stromych schodach :P) i gawędzie o Konopnickiej udaliśmy się na dworzec, z którego odjechaliśmy siedząc wygodnie w fotelach pojazdu komunikacji miejskiej zwanego powszechnie autobusemJ.
I tak dobiegł końca kolejny rajd, bez wątpienia najlepszy spośród tych, w których miałam szansę uczestniczyć. Mimo niezliczonej ilości pęcherzy, które pojawiły się na naszych stopach, bólu ramion, nadciągniętych ścięgien, nikt z nas nie stracił dobrego humoru. Radością napawała nas myśl, że pokonaliśmy własne słabości i z dumą w sercach wróciliśmy do domu, oczekując jednocześnie na kolejne takie rajdy :D.
Beata Krzemionka, kl. II b
| | 73.94kB, 440x420 pix |
|
|
| | 81.61kB, 501x734 pix |
|
|
| | 73.15kB, 340x520 pix |
|
|
| | 83.58kB, 440x420 pix |
|
|
| | 68.33kB, 340x520 pix |
|
|
| | 83.1kB, 440x420 pix |
|
|
| | 58.24kB, 340x520 pix |
|
|
| | 93.1kB, 520x480 pix |
|
|
| | 75.61kB, 654x581 pix |
|
|
| | 79.18kB, 440x420 pix |
|
|
| | 57.77kB, 548x493 pix |
|
|
| | 49.52kB, 654x581 pix |
|
|
| | 79.09kB, 440x420 pix |
|
| |